poniedziałek, 16 grudnia 2013

Ep.1 - Od kiedy Ruscy sprzedają jabole?


Leżałam w wannie, delektując się zapachem lawendy, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Umilkł po dobrej minucie, bo moja mądra matka wydała dwie stówy na jakieś ustrojstwo, które za każdym naciśnięciem guzika przed drzwiami wygrywało inną melodyjkę. Jednak dwa tygodnie temu coś mu się zacięło i non stop nadaje „We wish you a Merry Christmas”.

Dźwignęłam się niechętnie, zła, że ktoś mi przerywa relaks, i wyszłam z wody. Uchyliłam drzwi, wrzeszcząc, że się nie pali i chwyciłam ręcznik. Szybko się wytarłam, założyłam szlafrok i poszłam otworzyć. Ku mojemu niezadowoleniu na korytarzu nie stał nikt ważny, tylko mój kumpel, Marcinek, dla przyjaciół Natti. Jak zwykle spojrzałam z zazdrością na jego własnoręcznie zrobioną koszulkę z motywem okładki płyty „Death – Pierce Me” i z westchnieniem wpuściłam go do środka.

- Czego? – warknęłam, wchodząc do swojego pokoju i moszcząc się wygodnie na łóżku. Blondyn przysiadł delikatnie na brzegu.

- Do tych Ruskich co fajki sprzedają przywieźli jabola. I ogłosili promocję. Dwie butelki w cenie jednej.

- I tylko po to tu przyszedłeś, inteligencie?! A poza tym, od kiedy Ruscy sprzedają jabola?

- No przecież ci mówię, że im przywieźli. „Krasiwyj Frukt”, czy jakoś tak. Już się zaopatrzyłem w dwanaście butelek.

- Aha, fajnie. Tylko po jaką cholerę informujesz mnie o tym, przychodząc o dziewiątej rano?!

- Bo teraz jesteś taka… - Natti przysunął się do mnie bliżej. O wiele za blisko. - …łatwiejsza do wykorzystania.

- Słuchaj, Lewandowski – podniosłam się gwałtownie z łóżka i poderwałam chłopaka do góry, ledwo powstrzymując się przed zdzieleniem go z bani. – Wiem, że od dawna chcesz mnie przelecieć, ale ci się to nie uda. – z całej siły wypchnęłam go za drzwi pokoju. – A teraz, z łaski swojej, wypierdalaj, i powiadom resztę, że widzimy się o drugiej na plaży.

Marcin tylko kiwnął głową i szybko wybiegł z mieszkania.

Rozzłoszczona otworzyłam z rozmachem drzwiczki jednej z szafek, prawie wyrywając je z zawiasów. Kiedy jestem wkurzona, mam strasznie dużo siły. Lepiej wtedy ze mną nie zadzierać.

Ogarnęłam się w ciągu niecałej godziny. Nie mając nic do roboty, rzuciłam się na kanapę w salonie. Włączyłam telewizor i przeskoczyłam kilka kanałów, zatrzymując się w końcu na wiadomościach. Oczywiście mowa była o polityce, której cholernie nie znoszę. Już chciałam przełączyć, kiedy moją uwagę przykuł pasek u dołu ekranu. Napisane na nim było, że należy się wystrzegać picia jakiegokolwiek ruskiego alkoholu. Zapamiętałam tę informację.

Parę godzin później przyszłam na plażę jako pierwsza, mimo, że miałam piętnaście minut spóźnienia. Reszta pojawiła się po półgodzinie.

- Mam nadzieję, że długo nie czekałaś – wysapała jedna z moich przyjaciółek, Marlenka.

- Nie, kurwa, skąd – odburknęłam, podnosząc się. Marcin, uradowany, rozdawał butelki z winiaczem.

- Natuś, kochanie – powiedziałam słodkim głosem. – Może nie pijmy, co? W telewizji mówili, żeby wschodniego lepiej nie pić.

- Oj tam – mruknął blondyn. – Zawsze byłaś taaką zajebistą ryzykantką, a teraz się boisz?
Nie powiem, wszedł mi na dumę. Odkorkowałam butelkę i pociągnęłam kilka długich łyków.

- Wcale się nie boję – oznajmiłam, ocierając usta wierzchem dłoni.

Kiedy po opróżnieniu drugiej butelki nie poczułam żadnych objawów, oprócz lekkiego szumu w głowie, doszłam do wniosku, że chodziło im tylko o wódę i spiryt. Może i jagodziankę. Ale nie jabola. Bo od kiedy ruscy sprzedają jabole?

~*~
No tak, pierwszy rozdział za mną. Niezbyt długi, ale chyba nie jest taki zły :)
Jeżeli znajdziecie jakieś błędy, piszcie, poprawię :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz