poniedziałek, 13 stycznia 2014

Ep. 2 - Jaki, kurwa, Czarnobyl?!


Po powrocie do domu późnym wieczorem od razu położyłam się do łóżka, czując, że ten siarkofrut chyba naprawdę był zatruty. Miałam wręcz wrażenie, że gotuje mi się krew. Na szczęście alkohol ma działanie silnie usypiające, więc dość szybko zasnęłam.

Obudziłam się wczesnym rankiem. Czułam się, jakbym naćpała się amfy. Miałam w sobie tyle energii, że zasiliłabym pół miasta.

Ruszyłam do łazienki, żeby się trochę oporządzić, bo wiedziałam, że wyglądam jak siedem nieszczęść. Jednak to, co zobaczyłam w lustrze, przeraziło mnie do tego stopnia, że zaczęłam wrzeszczeć.

Moje idealnie wypielęgnowane włosy w kolorze mlecznej wedlowskiej teraz miały kolor winiacza. "Co to była za balanga?", pomyślałam, wkładając głowę pod kran i obficie polewając trzema różnymi szamponami. Nie pomogło. Wpadłam więc na pomysł, żeby spróbować rozjaśnić te kudły. Trzymałam farbę na włosach półtorej godziny, ale nie ufarbował się ani jeden włosek. Wściekłam się jak jasna cholera. Wybiegłam z łazienki, wzięłam telefon i, mimo, że było dopiero po siódmej, zadzwoniłam do Nattiego.

- Halo? - usłyszałam w słuchawce zaspany głos.

- Co było w tym jebanym jabolu?! - wykrzyczałam.

- A coo? Kaca mamy?

- Nie! Włosy mi zmieniły kolor!

Przez chwilę po drugiej stronie nie było nic słychać. Nagle Marcinek wybuchnął histerycznym śmiechem.

- No nie, poważnie? - wykrztusił w końcu, trochę się opanowując.

- Tak, kurwa, poważnie! - wykrzyknęłam, zirytowana.

- Wiesz co, ja muszę to zobaczyć. Obdzwoń resztę i spotkajmy się o ósmej w parku, okej?

Zgodziłam się, bo tylko oni mogli mi w tym momencie pomóc.
Wyglądałam co najmniej dziwnie idąc ulicą w capce zimówce i kapturze. Jednak moi przyjaciele spróbowali powstrzymać się przed choćby uśmiechem, byłam im za to cholernie wdzięczna.

- Więc mówisz, że nic na nie nie działa? - dopytała się Lilka, posiadaczka naprawdę zajebistych, naturalnie kruczoczarnych włosów, których zawsze jej zazdrościłam.

- Kompletnie nic - odparłam, wzdychając smętnie. - Jesteście pewni, że wczoraj nikt nic nie robił z moimi kudłami?

- Stuprocentowo. Wypiłem najmniej z nas wszystkich - potwierdził Kryspin. Rodzice go strasznie skrzywdzili tym imieniem. Wszyscy mówią na niego Krzysiu, bo jak inaczej? Na domiar złego chłopak jest wysoki, chudy, piegowaty i rudy. Tak marchewkowo. Do tego dochodzi nazwisko, Polny. Ma przesrane.

- Ja wiem co trzeba zrobić! - wykrzyknął nagle ostatni z naszej paczki, Adam. Popatrzyliśmy na niego pytająco.

- Musimy iść do tych Ruskich i dowiedzieć się, skąd oni mają tego winiacza.

Wszytskim spodobał się ten pomysł. W bojowych nastrojach poszliśmy do jednego ze starych poniemieckich bloków na osiedlu o wdzięcznej nazwie "Bloki". Wpadliśmy z hukiem do mieszkania Andrieja, faceta, który zajmuje się "dystrybucją wyrobów tytoniowych i alkoholowych z krajów byłego Związku Radzieckiego do Polski". Nieźle był zdziwiony jak nas zobaczył.

- Gadaj, co było w tym jabolu?! - wrzasnęłam, chwytając zdezorientowanego Rosjanina za koszulę.

- T-tolka jabłoki, przysięgam - wymamrotał, przerażony.

- To dlaczego moje włosy po wypiciu tego wszego "Frukta" zmieniły kolor na jabolowy?!

- Ja nie znaju, my to dostali z Ukrainy.
Z Ukrainy? Do głowy wpadła mi niepokojąca myśl.

- A dokładniej? - spytałam podejrzliwie, puszczając mężczyznę.

- Z Czarnobyla.

Poczułam się jakbym dostała obuchem w łeb.

- Jaki, kurwa, Czarnobyl?! - wrzasnął Marcinek. W jego oczach widać było strach.

- Nu da. Znad Prypeci. Ja wam dam numer do mojewo druga. Podażdzicie minutoczku.

Facet wyszedł do drugiego pokoju, by po chwili wrócić z telefonem. Wzięliśmy od niego numer i szybko wyszliśmy.

Koleś okazał się być Polakiem i na szczęście mieszkał niedaleko mnie. Wściekli jak jasna cholera ruszyliśmy w drogę powrotną. Wręcz biegliśmy i w ciągu dziesięciu minut znaleźliśmy się na moim osiedlu. Zasraniec mieszkał na piątym piętrze i przez to byliśmy wkurzeni jeszcze bardziej.

Kiedy facet nas zobaczył nie miał zbyt wesołej miny. Z lekkim przestrachem wpuścił nas do mieszkania.

- Wy w sprawie tego wina, tak? - spytał, stając daleko od nas.

- Co się ze mną, kurwa, stało?! - wrzasnęłam.

Stefan, bo tak miał na imię, popatrzył na mnie fachowo.

- No jak tak na ciebie patrzę... - zaczął. - ...to wyglądasz mi na Jabol Girl.

Spojrzeliśmy na niego jak na debila.

- Co ty pieprzysz?

- Czarnobylskie jabłonki mają tę właściwość, że kiedy zrobi się z nich winiacza uaktywnia się pewna substancja, która daje nadludzkie moce. Jednak nie u każdego to działa.

- A co z tymi, u których to nie zadziała? - spytała Lilka.

- Nic się nie dzieje. Żadnej choroby popromiennej, nic. Tylko trochę może boleć głowa, kiedy jabomorfon jest wydalany z organizmu.

- Dużo tych Jabol Girlów na świecie? - miałam nadzieję, że tak.

- Nie. Jesteś jedyna. Kiedy poprzednia superbohaterka zostanie zabita, rozprowadzamy "Krasiwyj Frukt" z nadzieją, że któraś się przemieni.

- To wyście to wszystko ukartowali?! - wrzasnęłam.

- Nie mieliśmy wyjścia. Tylko Jabol Girl może pokonać te wszystkie czarne charaktery, które krążą po Polsce i okolicznych przyległościach.

- Oni też mają organizację?

- Tak. "Cziornyje Badassy".

Wszyscy parsknęliśmy śmiechem. To brzmiało trochę jak "Mroczne Biedronki Zagłady".

- A wy pewnie jesteście "Biełyje Rozy"? - zaśmiał się Adaś.

- Skąd wiesz? - w tym momencie spoważnieliśmy. To nie mogło się dziać naprawdę.

- Weźcie sobie kogoś innego, bo ja się na to nie piszę - uniosłam ręce w geście poddania się.

- Nie ma innej opcji, towarzyszko - nie podobało mi się to, z jaką powagą Stefan to powiedział. - Jabomorfon nigdy nie wypłucze ci się z organizmu, nieważne co weźmiesz i ile krwi przetoczysz. Twoim zadaniem jest obrona Słowian przed złem. A jabłonki i tak odrosną - facet chyba czytał mi w myślach, bo właśnie zapragnęłam ściąć to cholerstwo i spalić.

- Dobra, podsumujmy to na spokojnie - powiedziała Marlenka. Ona zawsze była opanowana. - Zofia wypiła winiacza i stała się Jabol Girl. Musi teraz pracować dla "Biełyjech Roz" i walczyć przeciwko "Cziornyjem Badassom". I nie ma wyboru.

- No dokładnie - potwierdził Stefan. - W sumie wiesz już chyba wszystko... Nie! Transformacja. Kiedy chcesz się przemienić wyrzucasz pięść w górę jak Superman i mówisz "Jabol Power". Spróbuj.

Wyciągnęłam nieśmiało rękę i wypowiedziałam cicho słowa przemiany. Przez chwilę nic się nie działo, dlatego pomyślałam, że to jednak pic na wodę. Kiedy już byłam przekonana, że nic się nie stanie, nagle porwał mnie jakiś wir i po chwili stałam w pełnym umundurowaniu. Na drzwiach szafy stojącej w pokoju było lustro, więc przejrzałam się w nim.

Miałam na sobie liliową bluzkę z czerwonymi rękawami i kolorową literą "J", która była podobna do "S" Supermana, czarne rurki ściąnięte skórzanym paskiem z ćwiekami i czerwone martensy. Na oczach miałam czarną maskę. Muszę przyznać, że prezentowałam się zjawiskowo.

- No fajnie, ale przecież nie mogę tak cały czas chodzić.

- Wtedy mówisz "Jabol Stop" i wszystko znika. Oprócz koloru włosów.

Rzeczywiście, po wypowiedzeniu formułki strój znikł, a włosy nadal były winiaczowe. Westchnęłam tylko cicho i odwróciłam się do reszty.

- Chodźmy stąd - mruknęłam, kierując się do wyjścia. - Marcinek, jak dam ci kasę, skoczysz po pół litra do "Biedronki"?

Chłopak zgodził się, bo nie miał innego wyboru. Podczas gdy on popylał do supermarketu jak rącza łania, my poszliśmy do mnie. Rozsiedliśmy się wygodnie w salonie.

- Co ja, kurwa, powiem matce? - żaliłam się. - "Mamo, jestem superbohaterką, cieszysz się?". Przecież ta kobieta mnie wyśmieje.

- To jej pokażesz przemianę i ci uwierzy - powiedział rzeczowo Kryspin.

- Wtedy zadzwoni po karetkę. Dla mnie na oddział zamknięty!

- Na pewno cię nie wydziedziczy, bo nawet nie ma z czego.

Nie powiem, rozbawiło mnie to. Gadaliśmy tak jeszcze przez chwilę, aż w końcu pojawił się Natti. Co prawda pół litra na sześcioro to nic, ale w tym momencie każda ilość mocnego alkoholu się przyda.

Opróżniliśmy tę flaszkę w pół godziny i z lekko szumiącymi głowami (no trudno, żeby nie, skoro narzuciliśmy takie tempo) patrzyliśmy się tępo na wiadomości. Tym razem na pasku pokazywała się informacja, że można już pić ruskie procenty, bo zagrożenie minęło. Jak dla kogo.

~*~

No tak, ileż to czasu minęło od ostatniej notki... Ale najzwyczajniej w świecie nie chciało mi się przepisywać 10 stron A5 xd Na razie mam w zapasie kilka rozdziałów, więc o materiał nie muszę się martwić ;) Do następnego :)

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Ep.1 - Od kiedy Ruscy sprzedają jabole?


Leżałam w wannie, delektując się zapachem lawendy, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Umilkł po dobrej minucie, bo moja mądra matka wydała dwie stówy na jakieś ustrojstwo, które za każdym naciśnięciem guzika przed drzwiami wygrywało inną melodyjkę. Jednak dwa tygodnie temu coś mu się zacięło i non stop nadaje „We wish you a Merry Christmas”.

Dźwignęłam się niechętnie, zła, że ktoś mi przerywa relaks, i wyszłam z wody. Uchyliłam drzwi, wrzeszcząc, że się nie pali i chwyciłam ręcznik. Szybko się wytarłam, założyłam szlafrok i poszłam otworzyć. Ku mojemu niezadowoleniu na korytarzu nie stał nikt ważny, tylko mój kumpel, Marcinek, dla przyjaciół Natti. Jak zwykle spojrzałam z zazdrością na jego własnoręcznie zrobioną koszulkę z motywem okładki płyty „Death – Pierce Me” i z westchnieniem wpuściłam go do środka.

- Czego? – warknęłam, wchodząc do swojego pokoju i moszcząc się wygodnie na łóżku. Blondyn przysiadł delikatnie na brzegu.

- Do tych Ruskich co fajki sprzedają przywieźli jabola. I ogłosili promocję. Dwie butelki w cenie jednej.

- I tylko po to tu przyszedłeś, inteligencie?! A poza tym, od kiedy Ruscy sprzedają jabola?

- No przecież ci mówię, że im przywieźli. „Krasiwyj Frukt”, czy jakoś tak. Już się zaopatrzyłem w dwanaście butelek.

- Aha, fajnie. Tylko po jaką cholerę informujesz mnie o tym, przychodząc o dziewiątej rano?!

- Bo teraz jesteś taka… - Natti przysunął się do mnie bliżej. O wiele za blisko. - …łatwiejsza do wykorzystania.

- Słuchaj, Lewandowski – podniosłam się gwałtownie z łóżka i poderwałam chłopaka do góry, ledwo powstrzymując się przed zdzieleniem go z bani. – Wiem, że od dawna chcesz mnie przelecieć, ale ci się to nie uda. – z całej siły wypchnęłam go za drzwi pokoju. – A teraz, z łaski swojej, wypierdalaj, i powiadom resztę, że widzimy się o drugiej na plaży.

Marcin tylko kiwnął głową i szybko wybiegł z mieszkania.

Rozzłoszczona otworzyłam z rozmachem drzwiczki jednej z szafek, prawie wyrywając je z zawiasów. Kiedy jestem wkurzona, mam strasznie dużo siły. Lepiej wtedy ze mną nie zadzierać.

Ogarnęłam się w ciągu niecałej godziny. Nie mając nic do roboty, rzuciłam się na kanapę w salonie. Włączyłam telewizor i przeskoczyłam kilka kanałów, zatrzymując się w końcu na wiadomościach. Oczywiście mowa była o polityce, której cholernie nie znoszę. Już chciałam przełączyć, kiedy moją uwagę przykuł pasek u dołu ekranu. Napisane na nim było, że należy się wystrzegać picia jakiegokolwiek ruskiego alkoholu. Zapamiętałam tę informację.

Parę godzin później przyszłam na plażę jako pierwsza, mimo, że miałam piętnaście minut spóźnienia. Reszta pojawiła się po półgodzinie.

- Mam nadzieję, że długo nie czekałaś – wysapała jedna z moich przyjaciółek, Marlenka.

- Nie, kurwa, skąd – odburknęłam, podnosząc się. Marcin, uradowany, rozdawał butelki z winiaczem.

- Natuś, kochanie – powiedziałam słodkim głosem. – Może nie pijmy, co? W telewizji mówili, żeby wschodniego lepiej nie pić.

- Oj tam – mruknął blondyn. – Zawsze byłaś taaką zajebistą ryzykantką, a teraz się boisz?
Nie powiem, wszedł mi na dumę. Odkorkowałam butelkę i pociągnęłam kilka długich łyków.

- Wcale się nie boję – oznajmiłam, ocierając usta wierzchem dłoni.

Kiedy po opróżnieniu drugiej butelki nie poczułam żadnych objawów, oprócz lekkiego szumu w głowie, doszłam do wniosku, że chodziło im tylko o wódę i spiryt. Może i jagodziankę. Ale nie jabola. Bo od kiedy ruscy sprzedają jabole?

~*~
No tak, pierwszy rozdział za mną. Niezbyt długi, ale chyba nie jest taki zły :)
Jeżeli znajdziecie jakieś błędy, piszcie, poprawię :)